|
źródło: imdb.com |
Kto?
W zależności od przyjętej przez reżysera konwencji, o ile ją sobie tylko uświadomimy, automatycznie szukamy w filmie komedii, dramatu, horroru, wątków sensacyjnych i wszystkiego, co da się w podobny sposób skategoryzować, by pomóc nam oswoić się z danym obrazem. Ponieważ od tej reguły zasadniczo wyjątków nie ma, autorzy próbują tę naszą automatykę w szufladkowaniu przełamać, mówi się wtedy o kinie zaskakującym, grającym z widzem. Jak jednak zareagujemy, gdy główną (i jedyną, bo mieszczącą wszystkie pozostałe) kategorią okaże się coś, co niby dobrze znamy, ale czego zupełnie nie spodziewamy się zobaczyć na ekranie? Co wtedy, gdy reżyser sięgnie po najszerszą z możliwych metaforę i nie użyje jej do pokazania wybranego zagadnienia, ale każe jej opowiadać o samej sobie? Innymi słowy: co wtedy, gdy tematem okaże się życie? Nie jakiś jego wycinek, nie weekend w Paryżu czy kac w Wawie, ale życie jako zjawisko zachodzące w przyrodzie, z ograniczeniem do jednostek ludzkich? Na pierwszy (i drugi) rzut oka pachnie to artystyczną porażką, dziełem wysofistykowanym do granic, odpychającym, paradoksalnie, sztucznością. Pozostaje też kwestia aktora - "Everyman" nieźle spisuje się jako osoba dramatu, zapisana kapitalikami na komputerowym wydruku.
W filmie, co oczywiste, zadrukowana kartka raczej by takiej roli nie udźwignęła. Nawet z kapitalikami.