środa, 29 stycznia 2014

American Hustle

...czyli amerykański sen znów jest kolorowy
źródło: http: blogs.artinfo.com/

Kto? 
David O. Russell, czyli Pan Krzywa Wznosząca - jego ostatnie filmy zostały przyjęte bardzo dobrze, ale też, co może nawet istotniejsze, Oscary zgarniali dzięki nim aktorzy. Za "Fightera" statuetkę przytulili Melissa Leo i Christian Bale (oboje drugoplanowo), a po "Poradniku pozytywnego myślenia" nagrodę sięgnęła Jennifer Lawrence. Ostatnia dwójka może powtórzyć sukces i tym razem, choć Lawrence, mimo że jak zwykle genialna, ma w swojej kategorii Julię Roberts, której Oscar należy się bez apelacji, odwołania i słowa skargi. Poza wymienioną dwójką Russell sięgnął jeszcze po sprawdzonych we wspomnianych tytułach Roberta De Niro (wyrazisty, ale epizod), Amy Adams (cudna) i Bradleya Coopera (niech mu aktorstwo wybaczone będzie).



Dobra szkoła (dla) braci Coen
Jest chyba taka zależność, że im większy ciężar gatunkowy, tym braciom Coen wychodzą lepsze filmy. Kiedy jednak trzeba zejść o parę tonów niżej, pobawić się z konwencją komediową, coś zaczyna zgrzytać - "Tajne przez poufne" czy "Ladykillers" charakteryzowały się ciekawym zamysłem, przy czym a to realizacja była nieco nużąca, a to intryga mniej przekonująca. Gdyby Russell okazał się zaginionym bratem Coen, mógłby z powodzeniem pokazać rodzeństwu, jak TO się robi - czyli jak operuje się przerysowaniem i absurdem, by rzecz nie tylko była strawna dla widza, ale żeby ten widz jeszcze w nią uwierzył. W "American Hustle" wierzy się od pierwszej sceny, gdy utuczony Christian Bale przykleja sobie ohydny tupecik. Czynność jak najbardziej znacząca - właściwie cały film to takie przyklejanie tupecika w postaci wszystkiego tego, co charakterystyczne dla lat '70: muzyki disco, lakierów do włosów czy braku staników u płci pięknej. Kto się w tym nadmiarze odnajdzie, ten jest już w domu.

Kto szuka intrygi?
Why so serious?
źródło: imdb.com
...ten jej nie znajdzie. Kryminał jako gatunek nie jest tu daniem głównym, bardziej pretekstem do snucia opowieści, w której nie do końca wiadomo, kto jest kim, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można przewidzieć, że za chwilę nastąpi zwrot akcji. I jeszcze jeden. I jeszcze. Rozdmuchana do ponad dwóch godzin fabuła daje dzięki temu dużo miejsca aktorom - słusznie, bo nie po to Christian Bale wcinał niezdrową żywność, nie po to z Amy Adams zrobiono seksbombę i nie po to Jennifer Lawrence dała sobie zrobić to coś na głowie, żeby zabierać widzom radość z podziwiania nie tylko ich gry, ale też świetnych stylizacji.

Coś się pali?
I owszem - Jennifer Lawrence ledwo umknęła z pierścienia ognia, a już jest atakowana przez wybuchające sprzęty domowe. Thank God for me - mówi w tej scenie. Można dodać: i za takie filmy, amen.

9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz