|
źródło: imdb.com |
...czyli niewolnictwo w technicolorze
Kto?
Steve McQueen, z którym zaczynam mieć coraz większy problem. Debiutancki, dobrze skrojony "
Głód" zaostrzył apetyt na kolejne produkcje, a świetnie zapowiadający się "Wstyd" potwierdził wprawdzie umiejętność budowania obrazów, jednak rzecz okazała się tak mocno wycyzelowana, że zabrakło głębi, czegoś "między słowami" (i nie była to spacja) - może dlatego, że słów tam znowu zbyt wiele nie padło. W "Zniewolonym"
McQueen znowu udowadnia, że swoje rzemiosło zna, ale rzemieślników mamy w kinie wielu, artystów - niekoniecznie.
Plastyka jako obowiązkowy przedmiot w szkołach
Jako dziecko pozbawione talentów manualnych nienawidziłem plastyki. Nie wiem, czy jakiś jej odpowiednik znajdował się w planie nauczania szkoły, do której chodził reżyser, ale podejrzewam, że nie i w "Zniewolonym" McQueen kompensuje sobie ten brak. Film kipi od kolorów na tyle, że kwestia niewolnictwa jakimś cudem schodzi na nieco dalszy plan.
Obraz jest przeestetyzowany tak bardzo (chyba tylko "Pachnidło" zrobiło na mnie
podobnie złe wrażenie pod tym względem), że w każdej chwili spodziewałem się fabularnego twistu i pojawienia się jakiegoś superbohatera, który w tym świecie jak z obrazka zrobiłby rozpieprz, rzucił kilka przekleństw, zagrał na stereotypach. Słowem - spodziewałem się, że ktoś
włączy znienacka "Django".